Muzułmanin (inaczej: wyznawca islamu) to po prostu człowiek wyznający jakąś religię islamską (bez względu na jej nurt – świecki, reformistyczny, konserwatywny, reakcjonistyczny). Słowo „islamista” ma natomiast dwa znaczenia. 1. Naukowiec zajmujący się badaniem islamu (inaczej: islamoznawca). 2.
Czy my wytężamy siły, żeby nauczyć się modlitwy? Czy staramy się o to, by nasza modlitwa była prawdziwa? Jakiego człowieka widzą ludzie, którzy na nas patrzą? Tylko pobożnego czy… przemienionego dzięki modlitwie? Swojej miłości względem Boga nie można wyrazić bardziej niż przez posłuszeństwo. Nie można wyrazić swojej miłości Bogu bardziej. Nie możesz powiedzieć Bogu bardziej: „Kocham Cię”, niż robiąc to, czego On od Ciebie chce. Twoje czyny, Twoje gesty są dla Niego tak naprawdę dużo ważniejsze, niż to, co mówisz. Sam Pan Jezus powiedział przecież: „Jeżeli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania” (J 14, 15). Ludzie dużo mówią. Wypowiadają wiele różnych, czasem pięknie brzmiących słów. Ale jeśli za ich deklaracjami nie podążają konkretne czyny, to słowa stają się nic nie znaczące. Nie inaczej jest w relacji z Bogiem. Dopiero to, co czynimy w duchu posłuszeństwa Bogu, ma prawdziwą wartość – nie same słowa. Jak już wspomniałem, prawdziwa modlitwa daje życie i ma moc przemiany życia. Modlitwa, która naprawdę jest modlitwą, a nie tylko wypowiadaniem słów, będzie wpływała na ludzkie życie. I to jest właśnie kryterium, za pomocą którego można rozpoznać, czy modlitwa jest prawdziwa, czy nie. Dość łatwo jest odróżnić fałszywą pobożność od prawdziwej, zdrowej pobożności, bo jeśli widzimy, że ktoś modli się (bywa w kościele, uczestniczy w nabożeństwach, chodzi na spotkania wspólnoty itd.), ale te wszystkie pobożne czynności nie mają żadnego przełożenia na jego życie, to coś ewidentnie jest nie tak. Jakiś czas temu otworzyłem sobie Pierwszy List do Koryntian, czternasty rozdział, pierwszy werset. I przeczytałem tam następujące zdanie: Starajcie się posiąść miłość, troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa! 1 Kor 14, 1 „Starajcie się posiąść miłość”. Moją uwagę zwróciło szczególnie słowo: „starajcie się”. W tym słowie zawarty jest pewien ruch, konkretna aktywność. Święty Paweł stanowczo daje do zrozumienia, że mamy STARAĆ SIĘ kochać, zatem jesteśmy obligowani do podjęcia wysiłku, wykonania pewnej czynności. W przytoczonym zdaniu pojawia się też drugi czasownik, odnoszący się do darów duchowych: „troszczcie się”. Początkowo to sformułowanie było dla mnie mocno nieczytelne, nie rozumiałem, o co może chodzić. Ale gdy zacząłem dłubać w innych tłumaczeniach, to okazało się, że słowo przetłumaczone na język polski jako „troszczyć się” można rozumieć też w znaczeniu „pałać gorliwością, wytężać siły”. Mamy więc tu mocno ofensywny czasownik. Okazuje się, że nie tylko mamy STARAĆ SIĘ o miłość, ale mamy również WYTĘŻAĆ SIŁY, dokładać wysiłku i podejmować trud, aby w naszym życiu objawiły się dary duchowe. Czy my wytężamy siły, żeby nauczyć się modlitwy? Czy staramy się o to, by nasza modlitwa była prawdziwa? Jakiego człowieka widzą ludzie, którzy na nas patrzą? Tylko pobożnego czy… przemienionego dzięki modlitwie? Celem działania Ducha Świętego – a to działanie jest możliwe tylko w osobistej relacji z Bogiem (czyli na modlitwie) – jest to, byśmy tu, na ziemi, stawali się coraz bardziej podobni do Jezusa. Jezus – oprócz tego, że jest Bogiem – żyjąc na świecie, dał nam wzór człowieczeństwa w najpełniejszym i najdoskonalszym wymiarze. Krótko mówiąc, Jezus żył na świecie w sposób doskonały, a my jesteśmy powołani do naśladowania go. Duch Święty dokonuje w nas tego, o czym możemy przeczytać w Drugim Liście do Koryntian: Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański – tam wolność. My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu. 2 Kor 3, 17-18 Kiedy się modlimy, kiedy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w oblicze Pana, zaczynamy jaśnieć Jego blaskiem. To samo wydarzyło się Mojżeszowi, gdy wracał z góry Synaj. Jak może pamiętasz, Mojżesz poszedł na górę Synaj i tam spędził wiele dni na rozmowie z Bogiem. A kiedy schodził z góry, jego twarz jaśniała takim blaskiem, że ludzie wręcz bali się go. Księga Wyjścia opowiada o tym tak: I był tam [Mojżesz] u Pana czterdzieści dni i czterdzieści nocy, i nie jadł chleba, i nie pił wody. I napisał na tablicach słowa przymierza – Dziesięć Słów. Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj z dwiema tablicami Świadectwa w ręku, nie wiedział, że skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Panem. Gdy Aaron i Izraelici zobaczyli Mojżesza z dala i ujrzeli, że skóra na jego twarzy promienieje, bali się zbliżyć do niego. A gdy Mojżesz ich przywołał, Aaron i wszyscy przywódcy zgromadzenia przyszli do niego, a Mojżesz rozmawiał z nimi. Potem przyszli także Izraelici, a on dawał im polecenia, powierzone mu przez Pana na górze Synaj. Gdy Mojżesz zakończył z nimi rozmowę, nałożył zasłonę na twarz. Ilekroć Mojżesz wchodził przed oblicze Pana na rozmowę z Nim, zdejmował zasłonę aż do wyjścia. Gdy zaś wyszedł, opowiadał Izraelitom to, co mu Pan rozkazał. I wtedy to Izraelici mogli widzieć twarz Mojżesza, że promienieje skóra na twarzy Mojżesza. A Mojżesz znów nakładał zasłonę na twarz, póki nie wszedł na rozmowę z Nim. Wj 34, 28-35 Jaśniejąca twarz Mojżesza była dla wszystkich widocznym i namacalnym znakiem, że ten człowiek ma bliską relację z Bogiem. Z postacią Mojżesza i jego jaśniejącą twarzą łączy się ciekawa i nieco zabawna anegdotka. Mianowicie w niektórych kościołach można zobaczyć obraz Mojżesza, który schodzi z tablicami i… ma na głowie rogi. Gdy po raz pierwszy ujrzałem taki wizerunek, przestraszyłem się. O co chodzi? Diabeł schodzi z dekalogiem czy co? Okazało się, że ktoś kiedyś omyłkowo przetłumaczył wyraz oznaczający jaśniejące oblicze jako „rogi” (w oryginale te wyrazy brzmią podobnie). Pomyłka w tłumaczeniu zaowocowała powstaniem dzieł malarskich, na których Mojżesz ma przyprawione rogi. Tak to detal, niby nic nieznaczący, stał się nagle bardzo istotny. Mnie ta historia z rogami Mojżesza uświadomiła coś bardzo ważnego: Zawsze należy wchodzić w głąb. Nie warto nigdy zatrzymywać się na powierzchni – i ta zasada dotyczy także tego, co słyszymy albo widzimy w Kościele. Zatem – wracając do jaśniejącego oblicza – zadaniem chrześcijanina jest pokazywać ludziom swoją jaśniejącą twarz. Ale żeby to zrobić, trzeba zacząć się naprawdę modlić – tak jak Mojżesz przebywać z Bogiem i słuchać Jego słów, a potem być im posłusznym. W Liście do Rzymian św. Paweł mówi, że stworzenie ze wzdychaniem i z jęczeniem oczekuje objawienia się synów Bożych: Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Rz 8, 18-22 Jestem przekonany, że ludzie – nawet ci, którym jest nie po drodze z Kościołem – mają gdzieś w głębi duszy pragnienie, aby zobaczyć obok siebie człowieka (chrześcijanina, katolika), który jest podobny do Boga. Jeśli uwierzyć Słowu, to trzeba sobie powiedzieć jasno: W każdym człowieku niewierzącym, w każdym ateiście, w każdym, kto deklaruje głośno, że nie chce mieć nic wspólnego z Bogiem, kryje się głębokie pragnienie, by zobaczyć ludzi żyjących na podobieństwo Boga i podobnych Jemu, a przez nich zobaczyć samego Boga. Bóg przez modlitwę chce nas zatem przemieniać dla nas samych, ale i dla innych ludzi. Kiedy wykonujemy modlitewne czynności, gesty, wypowiadamy słowa, ale nie wchodzimy w prawdziwą modlitwę, to nasze oblicze nie zajaśnienie. Będziemy modlili się zewnętrznie, będziemy z pobożnością wykonywać akty modlitewne, ale te czynności nie przemienią ani nas samych, ani nikogo obok nas. Na zewnątrz będziemy się przyznawać do Boga, ale nasze życie będzie szło „obok” tych deklaracji – swoim torem… My, katolicy, czasem podchodzimy w ten sposób nawet do życia sakramentalnego. Jeśli nie wypływa ono z relacji i z głębi zażyłości z Panem, to często kończy się jedynie na zewnętrznym rytuale, który nie ma żadnego wpływu na stan naszego serca. Kardynał Raniero Cantalamessa, kaznodzieja papieski, powiedział kiedyś: „Sakramenty nie są magicznymi rytuałami, które działają mechanicznie, bez wiedzy czy współpracy ludzkiej (…). Owoc sakramentu zależy całkowicie od Bożej łaski, ale łaska Boża nie działa bez «tak» – zgody i potwierdzenia danej osoby. Kiedy nasze życie duchowe jest jedynie zewnętrzną ozdobą, świat nie znajdzie w nas nic pociągającego”*. Nie dziwmy się, że ludzie gorszą się Kościołem i ze zniechęceniem patrzą na ludzi wierzących. I nie dziwmy się, skąd biorą się w Kościele kryzysy. Gdybyśmy byli ludźmi, którzy świecą obliczem Pana, odbijają oblicze Pana, to jestem przekonany, że nasze kościoły pękałyby w szwach. I nie mielibyśmy żadnych problemów z przyciągnięciem do Kościoła dzieci, młodzieży, dorosłych. Wystarczyłoby, gdybyśmy tylko odbijali oblicze Chrystusa. A to jest możliwe, jeśli się modlimy i jeśli pozwalamy na tej głębokiej modlitwie się Bogu przemieniać. Nie ma substytutu dla modlitwy. Nie istnieje opcja B, alternatywna ścieżka, która doprowadziłaby nas do Nieba. Skoro Jezus jako Syn Boży spędzał całe noce na modlitwie, to o ile bardziej my powinniśmy wypełniać nasze dnie i noce czasem spędzanym z Panem. Potrzebujemy modlitwy my sami, bo tylko dzięki niej możemy się przemieniać, ale tej naszej modlitwy potrzebują także ludzie, którzy żyją obok nas i którzy – czy tego chcemy, czy nie – nas obserwują. Miej świadomość, że dla wielu ludzi, z którymi spotykasz się na co dzień, dla Twoich znajomych, jesteś czasem jedyną Ewangelią, którą mają szansę zobaczyć – bo po Biblię nie sięgną. Naprawdę spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność. Tak, jak przedstawiamy Boga światu, tak świat będzie patrzył na Niego. Jesteśmy więc widzialną wizytówką niewidzialnego Boga. Każdy z nas jest reprezentantem królestwa Bożego na zie- mi. Na ile dasz się więc Bogu przemienić? Na ile dasz Bogu dostęp do siebie na modlitwie? *Raniero Cantalamessa OFMCap, „Pieśń Ducha Świętego”, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2009. Fragment książki Marcina Zielińskiego „Modlitwa. W blasku Boga”
Chrześcijaństwo a Judaizm. 11 Pytam jednak: Czy aż tak się potknęli, że całkiem upadli? Żadną miarą! Ale przez ich przestępstwo zbawienie przypadło w udziale poganom, by ich pobudzić do współzawodnictwa. 12 Jeżeli zaś ich upadek przyniósł bogactwo światu, a ich pomniejszenie – wzbogacenie poganom, to o ileż więcej
Autor pomysłu: Wojciech Żmudziński SJ Czas trwania: dwie godziny lekcyjne. Adresat: gimnazjaliści i licealiści. Potrzebne materiały: ilustracje ze starych czasopism, nożyczki, klej, krótka notka o sensie niedzieli w domu rodzinnym. Na początku pierwszej godziny uczniowie zapisują na tablicy pierwsze słowa, jakie przychodzą im na myśl, gdy myślą o niedzieli. Następnie nauczyciel zwraca uwagę na te z wypisanych słów, które wiążą się z uczestnictwem w Eucharystii oraz z poświęceniem czasu na budowanie więzi rodzinnych ale także na słowa mówiące o odpoczynku. Wprowadzenie Niektórzy mówiąc o znaczeniu niedzieli powołują się na dzień stworzenia, kiedy to Pan Bóg w siódmym dniu odpoczął i mówią, że niedziela, jako ten siódmy dzień, powinna służyć odpoczynkowi. To prawda, że Pan Bóg po stworzeniu świata odpoczął, tylko, że była to sobota a nie niedziela. Na pamiątkę tego siódmego dnia Żydzi obchodzą Szabat. Nie można wtedy wykonywać żadnej pracy. Czy również w niedzielę najważniejsze jest to, by nie wykonywać żadnej pracy? Sens niedzieli nie polega na tym, że mając wolny od pracy dzień, możemy poleniuchować i dłużej pospać. Niedziela ma być dniem, w którym szczególnie poświęcamy czas Bogu i budujemy rodzinne relacje. Skąd wzięło się powszechne przekonanie, że świętowanie niedzieli polega na nie wykonywaniu żadnej pracy? Z odniesienia niedzieli do siódmego dnia, w którym Bóg odpoczął po stwarzaniu świata. Niedziela nie jest jednak dniem, w którym Pan Bóg odpoczął i nie jest dniem, w którym odpoczywał Chrystus. Dlaczego więc świętujemy niedzielę? (cztery racje) W tym dniu zmartwychwstał Chrystus. Nie zmartwychwstał w Szabat tylko zmartwychwstał "dzień po Szabacie". Zmartwychwstały Jezus ukazywał się uczniom w niedzielę. W niedzielę miało miejsce zesłanie Ducha Świętego. Niedziela, to Dzień Nowego Stworzenia. Szabat kończył się w sobotę wieczorem i gdy zapadał zmierzch rozpoczynał się kolejny dzień. Wtedy pierwsi chrześcijanie - zasadniczo judeo-chrześcijanie - dzień po Szabacie (według dzisiejszego liczenia czasu - w sobotę wieczorem) sprawowali Eucharystię. Świętowanie Dnia Pańskiego (niedzieli) było jakby przedłużeniem Szabatu! Ojcowie Kościoła mówią, że niedziela nie tyle była "przedłużeniem" Szabatu, co jego "dopełnieniem, udoskonaleniem". Szabat związany był z pierwszym stworzeniem - Bóg stworzył świat w siedem dni (siódmego dnia stworzył Szabat) - a świętowanie niedzieli (Dnia Pańskiego) związane było z Nowym Stworzeniem, z dniem ósmym, podczas którego Bóg stworzył świat na nowo. Ósmy dzień, który jest dniem pierwszym i ostatnim, tak naprawdę jest dniem Jedynym! Jest początkiem i końcem! Jest jak sam Bóg - pierwszy i ostatni, początek i koniec, alfa i omega. Ten dzień ósmy znajduje się poza kalendarzem, poza naszym ziemskim czasem! Niedziela jako pierwszy i ostatni dzień jest już wiecznością, jest wyjęta z czasu ludzkiego. Dlatego możemy mówić o ósmym dniu w siedmiodniowym tygodniu. W tym miejscu nauczyciel może również nawiązać do zwyczaju świętowania oktawy Świąt Wielkanocnych. Bazyli Wielki pisze, że niedziela jest to dzień nieustający, dzień bez wieczora, początek bez końca, jest to dzień po skończeniu czasu, bez jutra, nieopisywalny, niestarzejąca się wieczność. I jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie. W Starym Testamencie znakiem przymierza Boga z Abrahamem było obrzezanie, którego dokonywano ósmego dnia po narodzeniu dziecka! Ojcowie Kościoła mówią, że znakiem Nowego Przymierza nie jest obrzezanie w ósmym dniu, ale Eucharystia celebrowana w dniu ósmym! Zarówno Klemens Aleksandryjski jak i Orygenes podkreślają tę symbolikę obrzezania pisząc, że obrzezanie dokonywane ósmego dnia zapowiadało ten Dzień Ósmy, w którym Chrystus zmartwychwstał, ten Dzień Nowego Przymierza który zupełnie wymkną się z ludzkiego kalendarza. Dodatkowe wyjaśnienie Kiedy zakończył się Szabat - czyli ten czas, kiedy nie można było wykonywać żadnej pracy - zaczynało się w domach chrześcijan świętowanie niedzieli! Wieczerza Pańska nie odbywała się nigdy rano - nie było to "śniadania pańskie", tylko wieczerza. Czasem trwała do rana: " (Dz 20,8-11). Czyli Wieczerza Pańska trwała nieraz do świtu. Praca w parach Aby uczniowie zapamiętali cztery racje, jakie wpłynęły na to, że niedzielę (Dzień Pański) poświęcamy Bogu, rysują okrąg mający przypominać chleb eucharystyczny i dzielą go na ćwiartki. Następnie nauczyciel rozdaje każdej parze cztery ilustracje przedstawiające (1) Zmartwychwstanie, (2) ukazywanie się zmartwychwstałego Jezusa uczniom, (3) Zesłanie Ducha Świętego i (4) ucztę szabasową lub świecę symbolizującą Nowe Stworzenie, ewentualnie zdjęcie Chrztu świętego. Ilustracje mogą pochodzić ze starych czasopism, widokówek, lub mogą być wydrukiem dostępnej w Internecie grafiki. Uczniowie dopasowują kształt każdej ilustracji do ćwiartki narysowanego okręgu (potrzebna będzie jedna para nożyczek na dwójkę uczniów). Przykład zobacz poniżej. Przykład efektu pracy uczniów w parach Po zakończeniu pracy w grupach, nauczyciel zachęca uczniów do pokazania całej klasie tego, co wypracowali (można urządzić w klasie wystawę) a następnie zapowiada kolejny temat zajęć: "Jak powinien katolik świętować niedzielę w rodzinnym domu?" Jak powinien katolik świętować niedzielę w rodzinnym domu? Zajęcia rozpoczynamy od ciekawostki: W pierwszych wiekach w Dniu Pańskim całkowicie było zakazane poszczenie i klękanie. Ojcowie Kościoła mówią: "w niedzielę na Eucharystii stoimy - na znak zmartwychwstania!". O tym zakazie klękania mówi zarówno Wielki Bazyli - Ojciec Kościoła z IV wieku, jak i Tertulian, który w III wieku pisał: "post i modlenie się na klęczkach w Dniu Pańskim uważamy za rzecz niedozwoloną", dalej nazywa taką postawę skandalem! W niektórych parafiach proboszczowie wprowadzili dawny zwyczaj nie klękania podczas Eucharystii odprawianej w Dzień Zmartwychwstania (a przynajmniej podczas wielkanocnej Eucharystii). Ale nawet, jeśli taki zwyczaj nie utrzymał się w naszych kościołach, to powinniśmy pamiętać o nim przeżywając niedzielę w naszych rodzinach. Postawa stojąca to znak wyzwolenia z poniżenia, to znak godności dzieci Bożych zbawionych przez Chrystusa. Nie poddawajmy się więc w niewolę pieniądza, pracy, efektywności, codziennych trosk lecz świętujmy we wspólnocie najbliższych nam osób z obliczem promieniującym radością i z podniesionym czołem. Czym niedziela powinna się różnić od innych dni tygodnia, gdy wrócimy już z kościoła do domu? Teraz nauczyciel łączy uczniów, którzy pracowali w parach, w czteroosobowe grupy i rozdaje każdej grupie kilkanaście ilustracji wyciętych ze starych czasopism, które mogłyby być inspiracją do opowiedzenia (wymyślenia) takiej radosnej historii z życia rodzinnego, na podstawie której można by nakręcić film pod tytułem "Najpiękniejsza niedziela". Należy również rozdać każdej grupie krótką notkę mówiącą o sensie świętowania, która pomoże ukierunkować pracę. Czym jest świętowanie niedzieli w rodzinie (krótka notka) Świętować nie znaczy jedynie mieć wolny dzień i nie pracować. Świętowanie to także zainteresowanie się innymi ludźmi, nie myślenie tylko o sobie, okazja do okazania innym serca, okazja do wspólnej zabawy. W niedzielę warto spędzić czas na opowiadaniu budujących historii z własnego życia oraz na poznawaniu najbliższych od najlepszej strony. To także czas na przebaczenie i słowo "przepraszam", na duchową lekturę i refleksję nad życiem, na wspólną modlitwę w rodzinnym gronie. Świętowanie niedzieli to także pielęgnowanie kontaktów z dalszą rodziną, z sąsiadami i przyjaciółmi, zrobienie czegoś wspólnie. Świętować, to także przeżyć przygodę wspólnej wycieczki albo odwiedzić osobę, która szczególnie ucieszy się z naszej obecności. To czas na gesty szacunku, miłości i wdzięczności, czas na zrobienie komuś miłej niespodzianki. Zadaniem uczniów, będzie przeczytania powyższej notki, wysłuchanie historii opowiedzianej przez nauczyciela (patrz: załącznik) oraz przygotowanie opowieści zainspirowanej wybraną przez grupę ilustracją i opowiedzenie jej przed cała klasą. Podsumowanie Po wysłuchaniu opowieści uczniów, nauczyciel podsumowuje w kilku zdaniach lekcję. Wskazuje na to, co w opowiadaniach było najcenniejsze oraz przywołuje raz jeszcze sens niedzieli, mówiąc na przykład: "Niedzielę świętujemy, by dziękować Bogu za wszystko, by wyrażać Mu wdzięczność za to, że poprzez Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa wyrwał nas z poniżenia i grzechu. Zewnętrznym znakiem tej wdzięczności jest Eucharystia. Ale to nie jedyny znak tego święta. Niedziela nie sprowadza się do chodzenia na Mszę i do nie pracowania. Powinna być świętowana w rodzinnym gronie. Powinna przekładać się na doświadczanie miłości wśród najbliższych nam osób i okazywanie im serca". Dodatkowa lektura Przygotowując zajęcia warto sięgnąć do książki Henryka Pietrasa SJ, Dzień święty, WAM, Kraków 1992. Wiele barwnych historii z życia znajdzie katecheta w nr 47 kwartalnika "Być dla innych" poświęconym humorowi w nauczaniu oraz w popularnych już książkach Bruno Ferrero. Załącznik Nauczyciel pokazuje uczniom ilustrację bukietu róż i opowiada następującą historię: Pewien mężczyzna zatrzymał się przy sklepie z prezentami, żeby kupić upominek na Dzień Matki. Chciał go wysłać swojej mamie, która mieszkała w mieście oddalonym o 200 km. Kiedy wysiadał z samochodu, zauważył siedzącą na krawężniku dziewczynę, która szlochała. - Co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytał mężczyzna. - Chciałam kupić swojej mamie czerwoną różę na Dzień Matki. Ale mam tylko 75 centów, a róża kosztuje 2 dolary - odpowiedziała dziewczyna. Mężczyzna się uśmiechnął i powiedział: - Nie martw się. Kupię ci tę różę. Kiedy wychodzili ze sklepu mężczyzna zaproponował dziewczynie odwiezienie do domu. Dziewczyna zgodziła się, z pewnymi jednak oporami. Kiedy bowiem wsiedli do samochodu poprosiła, aby zawiózł ją na cmentarz. Tam położyła różę na świeżo wykopanym grobie. Nie zastanawiając się długo, mężczyzna wrócił do sklepu z kwiatami i do wcześniej kupionego dla swojej mamy prezentu dołożył jeszcze piękny bukiet świeżych kwiatów. Po czym wsiadł do samochodu i pojechał do swojej, oddalonej o 200 km, mamy. Puentuje opowieść: "Spieszmy się kochać najbliższych. Aby z nimi być mamy przecież każdą niedzielę, nie tylko jeden dzień w roku. Nie przegapmy tych okazji, bo niedziela to Dzień Jedyny, Najdroższy. Teraz wy opowiedzcie historię o niedzieli czerpiąc inspirację z rozłożonych przed wami ilustracji".
Brat czy ojciec. Braćmi (zakonnikami) nazywamy członków zakonów i zgromadzeń zakonnych. Natomiast do tych zakonników, którzy przyjęli także sakrament święceń w stopniu prezbiteratu (kapłanów) często zwracamy się per „ojcze”. Ta tradycyjna forma nazywania kapłanów wywodzących się z zakonów wzięła się z potrzeby Katolicy witają nowy rok z 31 grudnia na 1 stycznia. Wyznawcy obrządków wschodnich świętują go 13 dni później. To skutek różnic miedzy kalendarzem juliańskim a juliański został wprowadzony w 46 roku przed narodzeniem Chrystusa przez Juliusza Cezara dla użytku w Rzymie i jego posiadłościach - tłumaczy Jerzy Hawryluk, bielski historyk. - W opartym na nim kalendarzu cerkiewnym dzień poświęcony św. Sylwestrowi, przypada nie 31 grudnia, lecz tuż po nim - 2 stycznia, czyli 15 stycznia według tzw. kalendarza gregoriańskiego wprowadzonego przez papieża Grzegorza XIII w 1582 roku. Różnice w rachubie czasuPrzyjmując w końcu X w. chrześcijaństwo z Konstantynopola, Ruś Kijowska przyjęła też bizantyńską wersję kalendarza juliańskiego, w której rok cerkiewny zaczynał się 1 września, a świecki Nowy Rok - 1 marca. Inaczej też liczono wtedy lata, co w Bizancjum prowadzono od stworzenia świata. Dopiero w XIV w. zaczęto wykorzystywać tzw. datację od narodzenia Chrystusa, którą zaczął w 532 roku zachodnioeuropejski mnich Dionizy Mały. Różnica ta wynosi aż 5508 kalendarz, zwany później gregoriańskim, początkowo przyjęły tylko kraje katolickie. Do krajów protestanckich dotarł w XVIII wieku, a Rosja przyjęła go dopiero w 1918 roku. - Cerkiew prawosławna, która nadal posługuje się kalendarzem juliańskim, ze względów praktycznych dopuszcza od lat 20. XX wieku świętowanie Bożego Narodzenia według tzw. nowego stylu, czyli według kalendarza gregoriańskiego - dodaje Jerzy Hawryluk. - Tak jest choćby w Warszawie czy innych parafiach która będzie rosłaKalendarz zmodyfikowany przez papieża Grzegorza XII też jest niedokładny. Gdy był reformowany, różnica wobec kalendarza juliańskiego wynosiła 10 dni. Teraz jest o trzy dni większa. Dlaczego?- Wynika to z różnicy między długością roku kalendarzowego a roku astronomicznego - tłumaczy Jerzy Hawryluk. - Długość roku kalendarzowego tak gregoriańskiego, jak i juliańskiego jest oczywiście taka sama. Kiedy kalendarz juliański jest niekorygowany, zmian dokonuje się w kalendarzu gregoriańskim. Jak? W latach kończących stulecia i niepodzielnych przez 400 odejmuje się jeden dzień, ponieważ w ciągu tych 400 lat powstaje 3-dniowe opóźnienie do roku astronomicznego. Do tej korekty wykorzystano tzw. lata przestępne. W latach 1700, 1800 i 1900, choć luty powinien był mieć 29 dni, miał ich 28. Współcześni nie mogli zaobserwować tej zmiany - 2000 rok był podzielny przez 400. Kolejne dostosowanie kalendarza do roku astronomicznego nastąpi w 2100 roku, który nie będzie Kalendarz juliański nie jest korygowany w ten sposób, więc różnica wobec gregoriańskiego ponownie zwiększy się i od 2100 roku wyniesie już nie 13 a 14 dni - dodaje Jerzy prawosławia i obrządków wschodnich będą więc witali 2101 rok w nocy z 14 na 15 stycznia. 7 sakramentów świętych – treść. Ich liczba nie wyniosła jednak od początku 7 – wśród znanych nam obecnie sakramentów widniały również: namaszczenie na króla, dedykacja kościoła
Postawmy sobie pytanie o los wieczny tych setek i tysięcy, a może milionów pokoleń, które żyły przed Chrystusem. Dla wierzącego chrześcijanina jest to pytanie ogromnie ważne, skoro wiara uczy nas, że tylko w Chrystusie człowiek może osiągnąć zbawienie: "Nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni" (Dz 4,12; por. 1 Tm 2,5n). Zacznijmy od zwrócenia uwagi na pewne spłycenie, jakie w naszej świadomości społecznej dokonało się w czasach Oświecenia. Mianowicie dopiero wtedy zaczęło się mówić o Panu Jezusie, że jest On założycielem chrześcijaństwa. Wprawdzie nie jest to określenie fałszywe, zawiera się w nim jednak ukryte zaproszenie do traktowania chrześcijaństwa jako zjawiska czysto ludzkiego, jak gdyby było ono tylko jedną wśród wielu religii świata. Otóż warto wiedzieć, że w starożytności chrześcijańskiej popularnością cieszyła się prawda, iż Kościół istnieje od początku świata, tyle że do czasów Chrystusa Pana istniał jedynie w formie niewidzialnej. Świadectwo tej wiary znajdziemy w najstarszej zachowanej do naszych czasów homilii chrześcijańskiej, napisanej przed rokiem 150: "Pełniąc wolę Ojca naszego, Boga, należeć będziemy do Kościoła naszego pierwotnego, Kościoła duchowego, stworzonego pierwej niż słońce i księżyc. (...) Kościół nie istnieje dopiero od dzisiaj, ale od początku. Był on bowiem duchowy, tak właśnie jak nasz Jezus. Objawił się zaś w ostatnich dniach, ażeby nas zbawić. Otóż Kościół, który był duchowy, objawił się w ciele Chrystusowym, aby nam pokazać, że kto go zachowa w ciele i go nie zbezcześci, otrzyma go w Duchu Świętym". Zauważmy, że założenie Kościoła przez Pana Jezusa przyrównuje autor tej homilii do tajemnicy Wcielenia. Tak jak Chrystus Pan nie zaczął istnieć w momencie swego poczęcia, bo jest On Przedwiecznym Synem Bożym, ale wówczas zaczęło się tylko Jego istnienie widzialne, w naturze ludzkiej - podobnie jest z Kościołem: istniał on od początku świata, a Pan Jezus w tym sensie go założył, że nadał mu postać instytucji i wspólnoty, która istnieje również w wymiarze widzialnym. Takie spojrzenie na Kościół było wśród pierwszych chrześcijan bardzo rozpowszechnione, jak o tym świadczą jeszcze dwa inne, też pochodzące z połowy II wieku, dokumenty: Pasterz Hermasa (Wizja 2,4,1) oraz Apologia św. Justyna Męczennika (1,46,2). Św. Justyn, chyba jako pierwszy w historii Kościoła, mówi o żyjących w czasach przedchrześcijańskich chrześcijanach anonimowych: "Pouczono nas, że Chrystus to pierworodny Syn Boży i równocześnie Słowo, w którym uczestniczy cały ród ludzki. Otóż ci, co prowadzili życie ze Słowem zgodne, są chrześcijanami, nawet jeśli uchodzili za ateistów, jak na przykład wśród Greków Sokrates, Heraklit i do nich podobni". Jak widzimy, św. Justyn wyraźnie stwierdza, że nie jest to jego osobisty pogląd, ale że takie pouczenie otrzymał od Kościoła. Otóż jeśli sobie uprzytomnimy, że tajemnica Kościoła jest to tajemnica powołania do zbawienia, to okaże się, że już Apostoł Paweł kilkakrotnie wspominał, że istnieje ona od wieków, a Chrystus Pan nadał jej widzialność i całą skuteczność (Rz 16,25n; Ef 3,9n; Kol 1,26). Dzisiaj, kiedy nawet gorliwi katolicy zbyt mało zauważają w Kościele jego wymiar nadprzyrodzony, szczególnie warto sobie przypomnieć tę starą prawdę, że Kościół również w tym nie jest podobny do żadnej instytucji czysto ludzkiej, iż jest transcendentny wobec dziejów: istnieje wcześniej, niż te dzieje się zaczęły i nie przestanie istnieć, kiedy one dobiegną kresu. Kościół jest bowiem wielką wspólnotą Bożych przyjaciół, przeznaczoną do życia wiecznego. Żeby się jeszcze więcej nacieszyć tą prawdą o Kościele istniejącym przed wiekami, przeczytajmy jeszcze tekst Euzebiusza z Cezarei, napisany około roku 300: "Chociaż niewątpliwie jesteśmy nowymi ludźmi i chociaż narody dopiero teraz poznały to rzeczywiście nowe imię chrześcijan, przytoczymy dowody na to, że naszego życia i obyczajów, opartych na zasadach bogobojności, nie utworzyliśmy dopiero teraz, lecz że od pierwszej, rzec można, chwili istnienia rodu ludzkiego szczęśliwie się rozwinęły z pojęć, wrodzonych pobożnym ludziom danego czasu. (...) Gdyby kto powiedział, że oni wszyscy, od Abrahama idąc w górę aż do pierwszego człowieka, dla swej niewątpliwej sprawiedliwości są chrześcijanami z uczynków, chociaż nie z imienia, nie rozminąłby się z prawdą. Imię to bowiem mówi wyraźnie, że chrześcijanin, dzięki poznaniu Chrystusa i dzięki Jego nauce odznacza się roztropnością, sprawiedliwością, wstrzemięźliwym życiem, mężną cnotą, wreszcie wyznawaniem czci jednego i jedynego, najwyższego Boga. W tym wszystkim zaś oni płonęli gorliwością nie mniejszą od naszej. (...) Dlatego należy uznać, że pierwotną, najstarszą, wiekiem najpoważniejszą, przez ludzi miłych Bogu takich jak Abraham odkrytą religią jest ta, którą teraz właśnie wszystkim narodom głosi nauka Chrystusowa. (...) Dlaczegóż by więc nie można przypuścić, że my, którzy się wywodzimy od Chrystusa, mamy ten sam sposób życia i ten sam wyraz religii, jaki mieli niegdyś owi Boży przyjaciele? A zatem nie jest nową ani obcą, ale naprawdę pierwotną, jedyną i prawdziwą formą służby Bożej ta właśnie, którą nam podała nauka Chrystusa" "Od Abla sprawiedliwego aż do końca świata - wypowiada tę samą prawdę św. Augustyn - jak długo ludzie rodzą się i są rodzeni, wszyscy sprawiedliwi przechodzący przez to życie stanowią jedno ciało Chrystusa" Warto wiedzieć, że prawdę tę przypomniał również ostatni sobór, w Konstytucji dogmatycznej o Kościele (2), wykorzystując zresztą te właśnie sformułowania św. Augustyna. I to jest pierwsza część odpowiedzi na nasz problem: Kościół jest tajemnicą istniejącą przed wiekami, a zatem do zbawienia byli wezwani również wszyscy ludzie, żyjący przed Chrystusem. Ci, którzy rzeczywiście szli przez życie drogą zbawienia, zawdzięczali to łasce, której Bóg im udzielał ze względu na przyszłe zasługi Chrystusa Pana. "Bo nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni". Tę prawdę, że ci ludzie ery przedchrześcijańskiej, którzy rzeczywiście zbawienia dostąpili, zawdzięczają je całkowicie Chrystusowi, a osiągnęli je dopiero po Jego zbawczej śmierci, wyznajemy w słowach "Symbolu apostolskiego": "Zstąpił do piekieł". Żeby nie wydłużać tego listu, nie będę tu omawiał tekstów biblijnych na ten temat, bo są one łatwo dostępne (1 P 3,18-22; Ef 4,8-10; Hbr 11,39n; Ap 1,18). Od razu przejdę do przedstawienia paru szczególnie charakterystycznych pouczeń, jakie na temat prawdy o zstąpieniu Ukrzyżowanego do otchłani zostawili nam Ojcowie Kościoła. Zacznę od pochodzącego z ok. 180 roku świadectwa św. Ireneusza, duchowego wnuka Apostoła Jana, bo jest ono napisane jakby specjalnie w odpowiedzi na nasz problem: "Chrystus przyszedł nie tylko dla tych, którzy uwierzyli Mu od czasów cesarza Tyberiusza. Nie jest też tak, żeby Ojciec troszczył się tylko o ludzi, którzy żyją obecnie. On troszczy się w ogóle o wszystkich od początku ludzi, którzy według swoich możliwości i w swoim czasie bali się i kochali Boga, byli sprawiedliwi i troskliwi wobec bliźnich oraz pragnęli zobaczyć Mesjasza i usłyszeć Jego głos. (...) Dlatego Pan zstąpił pod ziemię, aby również im zwiastować nowinę o swoim przyjściu, że jest odpuszczenie grzechów dla tych, którzy w Niego wierzą". Obraz Chrystusa Pana, ogłaszającego przebywającym w otchłani zmarłym dobrą nowinę, zaczerpnięty został z 1 P 3,19. Otóż byłoby dużym uproszczeniem przypisać pobłażliwie ten obraz nadmiarowi wyobraźni eschatologicznej u pierwszych chrześcijan. Funkcją tego obrazu jest przekazanie nam prawdy, że z chwilą zbawczej śmierci Chrystusa Pana zbawienie nie ogarnęło bynajmniej automatycznie wszystkich ludzi, którzy umarli przed Nim, ale było ono przedmiotem wyboru każdego, kto je rzeczywiście przyjął. Klemens z Aleksandrii, piszący jakieś dwadzieścia lat po Ireneuszu, wyraźnie powiada, że Chrystus Pan zstąpił do otchłani nie tylko dla sprawiedliwych Starego Testamentu, ale dla wszystkich ludzi spragnionych zbawienia: "Pan nie z żadnej innej przyczyny zstąpił do Hadesu, jak tylko po to, aby i tam głosić Ewangelię. (...) Sprawiedliwy, dopóki istotnie jest sprawiedliwy, nie różni się od innego sprawiedliwego, czy to byłby człowiek Prawa Mojżeszowego czy Hellen. Bóg jest Panem nie tylko Judejczyków, ale wszystkich ludzi, a bardziej bezpośrednio jest Ojcem tych, którzy Go poznali" Podobnie pisał ok. 247 roku uczeń Klemensa, wielki Orygenes: Pan, "kiedy stał się duszą pozbawioną ciała i przebywał wśród pozbawionych ciała dusz, przyciągnął ku sobie te spośród nich, które tego chciały albo o których znanym sobie sposobem wiedział, że są tego godne" Zachowało się nawet świadectwo, że już katechumenów pouczano o tym, iż dobrodziejstwo zbawienia ogarnęło również zmarłych, żyjących przed czasami Chrystusa Pana. Oto co na ten temat mówił swoim katechumenom św. Cyryl z Jerozolimy: "Zstąpił do piekieł, aby i tam zbawić sprawiedliwych. Bo powiedz mi: Chciałbyś, aby żyjący stali się uczestnikami łaski, a ci, którzy od Adama tak długi czas byli w więzieniu, nie mieli otrzymać wolności?". Bo Chrystus Pan jest naprawdę kimś nieskończenie więcej niż założycielem religii chrześcijańskiej. "On jest prawdziwie Zbawicielem świata" (J 4,42). Również Zbawicielem wszystkich pokoleń, które były przed Nim. opr. aw/aw
W niedziele i w inne nakazane dni świąteczne uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac służebnych. Przynajmniej raz w roku spowiadać się. Przynajmniej raz w roku na Wielkanoc przyjąć Komunię świętą. W dni pokuty wyznaczone przez Kościół powstrzymać się od spożywania mięsa i zachować post.
Różnica jet taka że katolik nie stosuje się do zasad chrześcijańskich takich jak np. pomaganie innym nie wyrządzanie krzywd i ogólnie pojęte dobro. Oczywiście chodzi do kościoła ale to wszystko co go łączy z wiarą.
Mimo, że wyglądają podobnie, to różni je bardzo wiele - przyglądamy się różnicom między crossówkami a endurówkami. Autor: ED Przeczytasz w 4 min 29.11.2022 · 16:18 UTC

Członkowie Kościoła katolickiego modlą się za wstawiennictwem Maryi i świętych i wierzą w czyściec. Z drugiej strony baptyści modlą się tylko do Jezusa i pomijają istnienie czyśćca. Katolicy wierzą, że droga do zbawienia prowadzi przez wiarę i przyjmowanie sakramentów, podczas gdy baptyści wierzą, że zbawienie można

Wielkanoc upamiętnia zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Ale obchody świętowania należy rozciągnąć na tzw. Triduum Paschalne. Rozpoczyna się ono od wieczornej mszy w Wielki Czwartek, która upamiętnia Ostatnią Wieczerzę, a kończy Wigilią Paschalną, czyli nocnym nabożeństwem w noc z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania.
Sakramentalia to ustanowione przez Kościół znaki, które służą uświęcaniu naszej codzienności. Są niejako „przedłużeniem” sakramentów, w których przyjmujemy Bożą łaskę. Sakramentalia nie udzielają wprost łaski Ducha Świętego, tak jak sakramenty, ale uzdalniają do jej przyjmowania i życia nią na co dzień.

Bóstwo Chrystusa — znakiem sprzeciwu. Chrześcijaństwo wszelkich wyznań opiera się na trwałym fundamencie, którym jest wiara w Jezusa Chrystusa, prawdziwego Człowieka i prawdziwego Boga. Wszystko w chrystianizmie jest ukierunkowane na osobę Chrystusa. Dlatego mówi się słusznie, że chrześcijaństwo jest chrystocentryczne.

W przypadku Android TV opierały się one na poszczególnych aplikacjach. Wraz z nowym systemem zmieniło się także podejście do prezentowania polecanych programów. Google TV korzysta z inteligentnych systemów uczących od Google i Asystenta Google proponując nam treści, które mogą nas zainteresować.

To wszystko, czym są, czym żyją, nabiera cech religijności: miłość, płodność, szacunek dla życia. Katolik nie może mieć wątpliwości, że poczęte dziecię w łonie matki jest człowiekiem. Po zwiastowaniu Syn Boży stał się człowiekiem: „Słowo stało się ciałem” (J 1, 14). W Kościele nie ma rozwodów. Czym różni się wiara chrześcijan od satanistów? 2011-06-26 22:03:21; Czym różni się wiara od wiedzy ? 2013-10-17 13:51:36; Dlaczego Kościół rzymsko-katolicki chce budować kolejne świątynie, jeżeli liczba praktykujących katolików nieustannie spada? 2012-02-22 18:29:14; czy się różni ta wiara? 2009-04-13 13:12:32
\n \n czym się różni katolik od chrześcijanina
.